Dziś pod Pomnikiem Poległych i Pomordowanych w obronie Ojczyzny na ul. Kolejowej odbyły się uroczystości 79. rocznicy wyzwolenia Strzelna spod okupacji niemieckiej.
79 lat temu Niemcy uciekając ze Strzelna, po wkroczeniu sowietów wyzwalających nasze miasto, podłożyli ładunki wybuchowe pod kościół Św. Prokopa, który w czasie wojny służył im za magazyn.
Zniszczeniu uległa kopuła, wieża i spłonęło całe wyposażenie wnętrza. Na szczęście ściany przetrwały. W latach 1948 - 1952, kościół został odnowiony i przywrócono mu charakter romański. Z pożaru zachowało się tylko kilka eksponatów, takich jak stacje drogi krzyżowej z 1531 r., prawdopodobnie najstarsze w Polsce, czy płaskorzeźba św. Onufrego z XVI w. Można powiedzieć, że odbudowa rotundy trwa do czasów obecnych.
Przedstawiamy wspomnienia Nikodema Trojanowskiego oraz Zbigniewa Grzybowskiego. One najlepiej odzwierciedlą prawdę tamtych dni, radości, która mieszała się równocześnie ze smutkiem i niepewnością o przyszłość.
Dzień 21 stycznia 1945r., przyniósł upragnione oswobodzenie spod hitlerowskiego jarzma. Późnym popołudniem do Strzelna wjechały czołgi armii sowieckiej, od strony Kruszwicy i szosy konińskiej. Główny bój rozgrywał się przed i w samym szpitalu. Do dziś są widoczne na ścianie szpitala otwory postrzałowe. Niemieccy żołnierze schowali się w szpitalu w łóżkach, udając chorych. Po krótkich walkach zdobyto szpital, a resztę Niemców czerwonoarmiści rozstrzelali przed budynkiem, gdzie przez kilka dni pozostawiono trupy na mrozie. Pochowano ich potem w mogile zbiorowej na cmentarzu ewangelickim w Strzelnie, a kilku zabitych Rosjan pochowano w zbiorowej mogile na Nowym cmentarzu w Strzelnie.
Sam Zbigniew Grzybowski także padłby ofiarą wyzwalania. Sowieci, widząc dobrze wyglądającego pracownika szpitala wzięli Go za Niemca i chcieli rozstrzelać. Intendent, tłumacząc się, został uderzony w twarz rękojeścią pistoletu przez żołnierza. Pan Kopeć, który znał język rosyjski, wybawił Go z tej opresji, mówiąc że jest On Polakiem.
Natomiast ze wspomnień Nikodema Trojanowskiego czytamy:
W czwartek 18 stycznia 1945 r. roznosząc pocztę w Bronisławiu nic nie przeczuwałem i niby nic nie zauważyłem, ale zdziwiło mnie, że domostwa były pozamykane. W kolejnym gospodarstwie zastałem polską służącą i od niej dowiedziałem się, że Niemcy mieli w nocy pilne zebranie, teraz też obradują i lada godzina będą uciekać. Przyspieszyłem kroku, by jak najprędzej doręczyć przesyłki i wrócić przed wieczorem do domu. Kiedy wracałem szosą do Strzelna od strony Jeziorek widok był nie do opisania. Cała szosa została zawalona uciekinierami, przeważnie kobiety i dzieci ciepło ubrane, na wozach pościele.
Niemcy uciekali. Woźnicami byli zaś Polacy, którzy pod przymusem musieli ich odwozić. Niejedni wrócili już po kilku tygodniach. Kiedy wszedłem do miasta zobaczyłem wielkie tłumy odpoczywających uciekinierów, a tablice na wozach wskazywały, że są z okolic Włocławka. Następnego dnia, kiedy poszedłem do pracy już nas w rejon nie posłano. W urzędzie i na ulicy panowała panika wśród Niemców, a my Polacy byliśmy w duchu uradowani, ale na zewnątrz nie okazywaliśmy tego, by w ostatniej chwili nie narazić się na zagładę. Niemcy masowo nadawali paczki z nadzieją, że jeszcze coś uratują, ale to było już niemożliwe.
Na dworcu było pełno Niemców, pociąg się opóźniał, a gdy przyjechał, drzwi ambulansu się otworzyły i o dziwo — polska obsługa, bo do tego czasu mogła być tylko niemiecka. Ambulanser swój ładunek wydał, ale naszego już nie odebrał bo taki miał rozkaz. Drzwi zamknął i pociąg odjechał do Mogilna. Wszystkie paczki przywieźliśmy znów z powrotem. W sobotę naczelnik jeszcze urzędował i kazał nam palić w piecu wszystkie dokumenty, formularze, pieczęcie. My Polacy byliśmy uradowani, a Niemcy zdenerwowani i ponurzy, złośliwi oświadczali, że ewakuacja jest tylko przejściowa, że za kilka dni wrócą.
Naczelnik udawał bohatera mówiąc, że nie opuści swego stanowiska. W urzędzie pozostawało kilka paczek dla polskich adresatów, zdobyłem się na odwagę i poprosiłem o pozwolenie na ich doręczenie. Niechętnie odniósł się do mojej prośby, ale w końcu zgodził się i do zmroku dostarczyłem je w ten sposób we właściwe ręce. Tej samej nocy wszystkie paczki nadane przez Niemców, a zalegające magazyn zginęły. Podziwiałem odwagę sprawców, bo sytuacja nie była jeszcze pewna.
Poczta miała też samochód bagażowy i nim ostatni pocztowcy niemieccy chcieli odjechać, ale nie można było go uruchomić, w końcu ruszył, ale niedaleko, gdyż po kilku dniach widziałem ten samochód w rowie niedaleko miasta. Z poczty wróciłem bardzo późno, żona myślała, że mnie aresztowano, ale ucieszyliśmy się, że znów cała rodzina jest w komplecie. Tej nocy nie kładliśmy się prawie spać, tylko czuwaliśmy. Coraz bliżej słychać było strzały artyleryjskie. W niedzielę 21 stycznia 1945 r. czekaliśmy na przełomowe chwile.
Na mieście panowała grobowa cisza. Kilku pozostałych Niemców podpaliło kościół św. Prokopa, w którym znajdowały się licznie zgromadzone dokumenty. Po południu znów wyszedłem na miasto i w pewnym momencie natknąłem się na mały oddział wojska, a dalej drugi trochę większy. Szli ostatkiem sił, zmordowani z opuszczonymi głowami. Starałem się szybko zniknąć im z oczu, bo było to dla mnie bardzo niebezpieczne. Widziałem jeszcze jak obok sądu, dzisiejszego przedszkola, ustawili karabiny w kozły i odpoczywali.
Daleko nie uszli, bo tego samego dnia wkroczyły do miasta wojska radzieckie. Mieszkałem nadal przy ul. Inowrocławskiej 3. Wyszedłem na Rynek, gdzie wjeżdżały czołgi, samochody ciężarowe, paru żołnierzy wysiadło z samochodu, a ja krzyknąłem hura hura, aby powitać oswobodzicieli. Zaraz potem kolbami żołnierze rozbili okna wystawowe, coraz więcej ludzi zbiegło się i zaczęto grabić co się dało. Nie mogłem patrzeć na takie sceny i natychmiast powróciłem do domu. Inaczej wyobrażałem sobie moment wyswobodzenia - kulturalnie, po bratersku, ale niestety było inaczej.
Mój sąsiad miał takie zdarzenie: zaraz po wkroczeniu wojska jeden z żołnierzy spytał go o godzinę, a sąsiad odpowiedział, że może dać taką przysługę, wyjął zegarek wtedy żołnierz kazał sobie go podać, że on sam „posmotri" i już oczywiście zegarka nie zwrócił. Podobne zajścia z zegarkami zdarzały się często. Ludzie doszli wnet do przekonania, że zegarki trzeba pochować w domu i nie pokazywać. Podobnie było potem z rowerami. Tej nocy pełno było żołnierzy, gdyż od kilku dni sklepy były nieczynne i brakowało żywności.
W poniedziałek rano znów wyszedłem do miasta i zobaczyłem pełno wojska, ulice zatłoczone były czołgami, taborem, a na tle tej scenerii wynoszono meble, dokonywano rabunków. Wywłaszczeni wracali na swoje. Wielu ukrywało się i dopiero teraz powychodzili. Następnego dnia też udałem się do mego domku przy ul. Stodolnej, róg Jakuba. Mieszkanie było opróżnione, zastałem zaś staruszka Niemca, przestraszonego, który się nie ewakuował, albo zapomniano o nim. Powiedziałem, że ma się nie bać tylko szkoda, że nie wyjechał z innymi. Ten Niemiec przyjechał tu z Hamburga szukając schronienia przed bombardowaniem. Gdy drugi raz przyszedłem już go nie było.
Część swoich mebli odzyskałem tzn. krzesła, stół dębowy, kanapę i leżankę. Wszystko inne zaś przepadło. Odnalezione sprzęty znoszono na plecach, bo innego transportu nie było. Gdy następnego dnia chciałem wprowadzić się do swego domu, znów nie mogłem tego uczynić, gdyż w nocy weszli tu na kwaterę żołnierze. Jeden z nich rąbał mięso na krześle pokojowym, wybitym pluszem. Kiedy podsunąłem mu zwykłe kuchenne i pokazałem, że to będzie lepsze, on machnął ręką i powiedział, że to na którym teraz rąbie jest „hara-szo". Zostawiłem ich i dopiero po kilku dniach, kiedy się wynieśli mogłem w końcu wprowadzić się do swego domu.
Żona całą wojnę i później wyrabiała na drutach swetry, pulowery, szyła, haftowała i w ten sposób pomagała w utrzymaniu domu. Następnego dnia po wyzwoleniu zwołano mieszkańców miasta przed gmach Zarządu Miejskiego, gdzie przedstawił się wysłannik rządu z zadaniem utworzenia władz terenowych. Od razu dał do zrozumienia, że do władz dopuszcza się tylko partie lewicowe, a wszystkie inne stronnictwa, czy związki polityczne przedwojenne są zakazane. Słuchając dalszego przemówienia doszedłem do wniosku, że został nam narzucony wbrew naszej tradycji jakiś nowy rząd.
Utworzył się komitet i organ MO. Poczta była zdewastowana, centrala telefoniczna uszkodzona, ale już wkrótce uzyskano połączenie z Mogilnem i Kruszwicą. Sklepy i magazyny stały porozbijane i opuszczone. Każdy starał się zdobyć coś do życia i pomoc znajdował na wsi. Nam również babcia, a moja teściowa wiele pomogła.
Drugiego lutego 1945 r. w święto Matki Boskiej Gromnicznej w kościele odprawione zostało nabożeństwo dziękczynne za wyzwolenie. Była to wzruszająca po tak długim czasie chwila - móc stanąć w kościele i być wolnym. Przyszła rzesza wiernych, ale niektórzy bali się, gdyż sądzono że kościół jest podminowany.
Wojna popsuła ludzi. Codzienne zabawy, nawet w Wielkim Tygodniu, upijanie się. Zaczęto przemocą wciągać do partii, zwłaszcza urzędników, a kto by okazał niechęć, zostawał zwolniony i zarzucano mu wrogość do Polski Ludowej.
Na jednym zebraniu atakowano Kościół, że jest wrogiem ludu, a rolników określano kułakami. I tak oto z jednej okupacji weszliśmy w drugą - zwaną z czasem czwartym rozbiorem lub zniewalaniem narodu. Zniesiono święto 3 maja, 15 sierpnia, a przede wszystkim 11 listopada - Święto Niepodległości, które przed wojną było bardzo uroczyście obchodzone.
Ale to już kolejny okres i niech następni go opiszą, gdyż dla mnie jest to tak niezrozumiałe i bolesne, że można przykładać rękę do niszczenia tego o co walczyło wiele pokoleń Polaków, a także i ja, któremu dane było uczestniczyć w zbrojnym Powstaniu Wielkopolskim i przeżywać Zmartwychwstanie Polski.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz